Jest rok 2020. Pandemia ogarnęła cały świat. Także moja codzienność zmieniła się o 180 stopni. Zakończyłam wieloletnią relację, na której naiwnie opierałam całą moją przyszłość. Do głowy by mi nie przyszło, że zostanę z dnia na dzień kompletnie sama.

No i ten nieszczęsny brak auta… tym bardziej, że z komunikacją miejską miałam słodko-gorzką relację. Ha, a z drugiej strony, swojego prawa jazdy nie miałam. Przed osiemnastką nikt mi nie pokibicował, abym je zrobiła, a ja sama nawet nie czułam wtedy takiej potrzeby. Na dodatek utwierdzono mnie w przekonaniu, że tak niska i drobna kobieta, jak ja, w samochodzie jako prowadząca, to zły pomysł. Bo auto jest duże, a poza tym, jak ja sobie poradzę w razie jakiegoś zdarzenia? Na pewno zacznę panikować!

Także kwestię auta długie, długie lata trochę miałam “gdzieś”. Póki mieszkałam z rodziną (do 20. roku życia), jak trzeba było koniecznie, woził mnie tata. Ewentualnie wybierałam autobus lub tramwaj, bo innego wyjścia nie miałam. Potem wyprowadziłam się od rodziców, zamieszkałam z chłopakiem, no i ponownie przyzwyczaiłam się (szczególnie pod koniec tamtej znajomości, gdy auto znowu się pojawiło), do komfortu bycia podwożoną gdzie chcę.

Wtem kierowcy nagle zabrakło, przestrzeń w garażu zwolniła się. Ale nie miałam zamiaru się jej pozbywać, tym bardziej, że miejsce postojowe w mojej okolicy (chociaż pewnie dotyczy to większości osiedli, nawet w Poznaniu) jest na wagę złota.

Tak czy inaczej, moim największym i prawdziwszym zmartwieniem wtedy okazał się fakt bycia praktycznie spłukaną. Także wtedy o samochodzie mogłam sobie co najwyżej pomarzyć… Narysować sobie. Wydrukować zdjęcie. Mijał trzeci rok odkąd założyłam swoją firmę związaną z projektowaniem graficznym, a finansowo trzymałam się coraz gorzej (dlaczego tak się działo – zupełnie inna historia).

W obliczu zbierania mojego życia osobistego z rozsypanych kawałeczków, postanowiłam porzucić freelansing. W tym czasie miałam ogromnego farta i dzięki kilku znajomościom wkręciłam się do pracy na etat przy projekcie startupowym. Wynagrodzenie “w porządku” (chociaż patrząc na moje umiejętności w tamtym czasie – w miarę adekwatne), kilka rzeczy odpłatnie robiłam wciąż “po godzinach”, więc ostatecznie zaczęłam powstawać jak feniks z popiołów.

Za odbicie się od finansowego dna, zaoszczędzone pieniądze postanowiłam zainwestować w siebie. Swoje smutki topiłam w ramach psychoterapii, a dodatkowo postanowiłam położyć kres mojej niesamodzielności w każdym tego słowa znaczeniu. 1 sierpnia zapisałam się na naukę jazdy. Teorii uczyłam się sama (bo pandemia), tak więc egzamin z niej zdałam za drugim podejściem (14 listopada).

W ten sposób, niespełna cztery miesiące po straceniu gruntu pod nogami, po raz pierwszy poczułam nad czymś kontrolę. Za kółko wsiadłam 26 listopada 2020 roku i każda godzina spędzona na jeździe po Poznaniu, działała jak miód na moje serce… oraz głowę. Przerobiłam lepszych i gorszych Panów Instruktorów, finalnie trafiłam na właściwego, który faktycznie zaczął uczyć mnie jeździć. Oczywiście, że miałam lepsze i gorsze dni, ale po każdej kolejnej jeździe szło mi coraz lepiej.

Egzamin praktyczny zdałam za pierwszym razem 6 marca 2021. Szczerze mówiąc, żaden wcześniej zdany egzamin nie cieszył mnie jak ten (no dobra – pomijając liczne poprawki na pierwszych latach studiów, ale wolę przemilczeć ten temat). Całą drogę powrotną szczerzyłam się jak dzieciak. Co tu wiele mówić… byłam szalenie z siebie dumna!

Wtedy jeszcze nie znałam Mojego Mechanika, chociaż już zaczęłam randkować oraz korzystać z apek “ułatwiających znalezienie tej drugiej osoby do pary”. No i sądziłam, że prędzej znowu wyląduję w relacji z którymś z kolegów z IT, niż z kimś z kompletnie innej branży, innych zainteresowaniach, a na dodatek wolącym długie spacery i spędzanie czasu z rodziną.

Dla mnie prawo jazdy, a później własny samochód, stały się rzeczywistym symbolem niezależności. Jako, że wierzę, że pewne rzeczy nie dzieją się bez przyczyny, gdyby nie tamto zerwanie, przymus ułożenia własnej codzienności, odbudowania swojego świata, nie byłabym dzisiaj tak pewną siebie Dziewczyną Mechanika. Nie byłoby najlepszej wersji mnie. Zadowolenia z mojej determinacji. No i nie byłoby tego bloga.

Ilustracja do tekstu • Unsplash

1 komentarz
Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Poczytaj także