Co tu wiele pisać… Piegus bardzo szybko polubił jazdę samochodem. Jeździ z nami od 3. miesiąca dużo i często. Z resztą przecież jego drugą trasą, zaraz po pierwszej wizycie u weta w Toruniu, była podróż z Brodnicy do Poznania! Nowego domu.
O tej wycieczce po jack russell terriera napisałam w marcu, więc już dość dawno, dlatego stwierdziłam, że czas na jakąś aktualizację. Ten kto czytał, ten wie, że najpierw Piegusek, ze względu na niewielką jeszcze wagę, wożony był albo na kolanach albo w zielonym legowisku.
Rósł szybko, jego waga także stawała się coraz bardziej odczuwalna, a mi zaczęły nudzić się siniaki na udach i kolanach. Coraz ciężej, jako pasażerce, było mi utrzymać jego drzemiący łepek. W kwietniu wyposażyliśmy się ostatecznie w pełnoprawny fotelik dla psa. Ze względu na jakość oraz cenę, złożyłam zamówienie u BeBobi (i to nie jest post sponsorowany!). W zestawie z pasem, ale dobrałam jeszcze szelki bezuciskowe. Je zakładamy obowiązkowo w długie trasy.

Posłanko samochodowe sprawuje się świetnie, chociaż Pieg zdążył je ostro pokąsać przez swój intensywny okres ząbkowania (przegryzł rączkę do przenoszenia foteliku oraz już raz musiałam dokupić nowy pas samochodowy). Układa się w nim chętnie, najczęściej “do góry girkami” lub na boczku. Tak czy inaczej, ewidentnie jest mu w nim wybitnie wygodnie. Wszelkie podróże małe i duże chętnie przesypia. Jego wbudowany czujniczek budzi go jak tylko wjedziemy na działkę ogrodową, bo doskonale wie, że nadchodzi godzina wolności i nieustannego hasania (oraz podkradania rzeczy z domku, co oznacza także obowiązkowe ćwiczenia cardio dla człowieków).


Ze względów higienicznych, a wcześniej zabezpieczających przed nadmiernym kąsaniem materiału, posłanko samochodowe wykładamy jeszcze kocem. Przynajmniej raz na miesiąc pierzemy. Jak tylko przychodzi czas odkurzania Skody, wiadomo, że wyrzuci się nie tylko tonę piachu z wycieraczek, ale i kanapy. Znajdzie się skitrane szyszki, patyczki, piórka, zapomniane zabawki oraz resztki smaczków i okruszki. Strach się bać, co tam się będzie działo, jak pewnego dnia na tylnym siedzeniu rozgości się kolejne stworzonko. Z pewnością po jakimś czasie zawrą ze sobą jakiś tajemniczy pakt!


Tak jak wcześniej zdarzało nam się brać ze sobą całą torbę jego rzeczy, tak pewnego dnia postanowiłam ograniczyć je do niezbędnego minimum.
Zawsze pod ręką, w schowku, są zapasowe kupoworki. We wnęce na drzwiach siedzi piłeczka tenisowa. Jedzonko jest odmierzane zawsze na świeżo, pakowane do niewielkiego pojemniczka. No i woda mineralna. W drodze czasem coś przegryzie, ale najczęściej jest to niebieski Kong albo skitrany patyk. Czasem smaczek dobrany tak, aby nasze zmysły sobie z zapachem poradziły (bez względu na dystans, haha!).
Na letnie wakacje zabieraliśmy ze sobą klatkę, bo jednak co jak co, ale Pieg nauczył się w niej ładnie drzemać i wyciszać. Natomiast nie wiem jak to ogarniemy w przyszłym roku… bo jednak ustrojstwo sporo miejsca zabierało, a bagażnik był wypełniony po brzegi. Może to kwestia przeorganizowania? Nie wiem jeszcze. Do przemyślenia! Dam znać.
Szczerze mówiąc, czuję ogromną ulgę, że 8-miesięczny Piegusek nie ma problemu z podróżami. Że lubi to, że rozumie “jedziemy na działkę!” albo “do garażu, do samochodu!”. Jest teraz na tyle duży (9 kg żywej wagi!), że sam wyskakuje po odpięciu pasa z auta. No chyba, że jest tak zmęczony po całym dniu “na zewnątrz”, że Mój Narzeczony Mechanik wyciąga go z tylnej kanapy auta i bierze na ręce…